6/09/2009

W magiczno-profesjonalnym swiecie...



Wlasnie sie nieco poddenerwowalam a to nie z innej przyczyny jak na nowo rozpoczynajacego sie rozwolnienia.
Tyle planow na dzisiaj mialam i cos mi sie zdaje ze musze je z powodu czysto bilogicznych wybrykow ciala , ukrocic. Niech bedzie...
Weekend uplynal nam bardzo milo- wybralismy sie na ogromny targ materialow gdzie za granie na akordeonie i podrzucanie diabola udalo nam sie nawet dostac kawalek kolorowej szmaty za darmo. Cudnie w waskich uliczkach zasiac tak na moment tak zupelnie inne ziarno... Przechodzac obok sprzedawcow nie jest sie tu niczym innym jak kilkunastokilowym portfelem z nosem, uszami i oczyma... patrzac na nas widza pieniadze... a tu z zapazuchy wyciagamy instrument i dziwny przedmiot plastikowy i przenosimy ich na zupelnie inny grunt relacji... teraz to oni maja ochote cos nam ofiarowac w zamian... Teraz prosciej i szczerzej zadaja pytania: skad jestescie i co tu robicie?
Po targu udalismy sie do okolicznego meczetu... ogromna swiatynie zapraszala nas do zatrzymania sie w jej murach... ale... coby wejsc trzeba przebrnac przez straz...
Od zamachow bombowych stalo sie tu cos dziwnego... wlasciwie wszedzie jestesmy sprawdzani... nawet przezd wejsciem do Swiatyn... choc to prwada ze Giom z ta swoja broda krzywodocieta wygladac moze nieco na pakistanskiego zamachowca... No wiec grzecznie mowimy ze chcemy obejrzec Meczet... straz mowi 200 rupi za posiadanie aparatu... Nie bedziemy robic zdjec... 200 rupi za samo posiadanie powiedzialem!!! nie mamy aparatu... to do kontroli... oj a jednak mamy , a myslelismy ze nie.... mowimy ze itak nie zaplacimy bo to za duzo... pozwala nam wejsc jedno po drugim... Giom zostaje z aparatem przy wejsciu a ja wchodze... na dzien dobry straznik rzuca we mnie jakas szmata i mowi ... zakryj ramiona!... Zwracam mu uwage ze moglby byc nieco milszy i od czasu do czasu sie usmiechac... Koledzy smieja sie z niego i w konsekwencji pojawia mu sie maly usmiech na twarzy... przepraszam mowi...
Swiatynia mila ale posadzka tak bardzo parzy stopy ze nie udaje mi sie zobaczyc wszystkiego... buty zawsze zostawia sie na zewnatrz... Kolej na Gioma... to samo... za bardzo parzy...
Z czerwonymi stopami i odkrytymi ramionami spotykamy na zewnatrz przemila rodzine muzulman... takie szybkie spotkanie cobysmy nieuwierzyli ze nie ma dobrych muzylman....
Co do dobrych rodzin to niedziele spedzilismy z taka wlasnie rodzina.... Nie wiem jak to opisac bo to wykracza podand wszelki jezyk... Rodzina Ischamudina... tego magika o ktorym wam pialam... Czasem mowi sie o dobrej goscinie o tym ze biedni ludzie sa z zaday dobrzy i takie tam popierdasy...
Wiecie, to spotkanie z Ischamudinem, jego zona i szostjka dzieci oraz cala reszta jego braci, dzieci jego braci i ojcem i innymi duszkami tego miejsca jest niezapomnianym doswiadczeniem.... Ludzie ktorzy nie maja nic procz siebie i tak bardzo sie kochaja i szanuja... I robia to naturalnie... z cyganska dusza... Spedzilismy tak caly dzien... Od rana dziecaiki ucza nas sztuczek magicznych, biegaja zadowolone z moim akordeonem, Giom uczy ich zonglerki... wspolne gotowanie.... caly czas daja nam tu herbate, tu biegna kupic wode, tu mango... wieczorem idziemy na dach domu... zamienilam sie w dziecko z nimi... tak o zachodzie slonca , gdy nie jest juz tak goraco wszyscy wychodza na dachy swych ledwie trzymajacych sie kupy domow, ktos gra na tablach... dzieciaki puszczaja latawce... mase latawcow... takich zrobionych na kleczkach z kawalka drewienka i plastikowych toreb... ucza mnie puszczac latawcow... na poczatku za cholere mi nie idzie i moment gdy latawiec sie wzbija i wszyscy sie ciesz ze mi sie udalo.... budzi we mnie dziecko... jak dawno sie tak nie czulam... i nagle trach... dach sie nieco zawalil... dzieciaki umieraja ze smiechu i rodzice tez... a ja w panice... jak moglam to im zrobic... mowia ze to nic, ze i tak byl rozwalony jakis czas temu przez biegajacych po dachach sasiadow... czasem wiec w pokoju dziewczyn pada troche deszcz... i wybuchaja smiechem... rozumiecie.... w tym tkwi ich piekno... oni sa poprostu szczesliwi....
Wieczorem ja siedze z dziewczynami i matkami w pokoju- smiewamy sobie na wzajem... One mi kiczowate piesni Boolywoodzkie ja im Tracy Chapman... Chlopaki za sciana z Giomem pokazuja mu nowe sztuczki... ja ogladnelam ostatnia... ucinanie glowy :) Sa rewelacyjni... Ischamudin patrzy na nich z boku i raduje sie ze to robia choc wie ze nie to bedzie ich zawodem jakby chcial on, jego ojciec i tradycja rodzinna...

Z zyci magicznego przemieszczam Was do zycia profesjonalnego... Mimo rozwolnienia zaczynam dzis wywiady z profesorami... Wiec zaraz zwijam sie z biura i lece do rady Edukacji... Czekaja mnie jeszcze 2 tyg. w Delhi - wiecej nie wytrzymam... Giom pojechal do Dharamsali ( szukac dalajlamy i spokoju ducha) a ja zostaje pracowac tutaj... Kurcze ciezko nam sie rozdzielic no... Nie ma go kilkanascie godzin a ja juz tesknie... Potem jedziemy w Himlaje odpoczac nieco.... Potem na nowo do roboty : czesc moich badan dotyczyc bedzie rozumienia pokoju przez nauczycieli wiec pojedziemy do dwuch stanow Indii pospotykac rozne szkoly i pogaworzyc z nauczycielami. Najprawdopodobniej bedzie to : Kerala (samo poludnie) i Rajasthan na zachodzie...

Pozdrawiam Was mocno , mocno ...
i piszcie komentarze , piszcie co u was...
buziaki

1 komentarz:

  1. Piekna Ciociu ma, magiczna trubadurko z rozwolnieniem;-) nadrobilam zalglosci wertujac Twe posty i jestem oczarowana. zagladam tez na druga strone Waszych francuskich relacji z relacji. Myslimy o Was intensywnie, jak tez i intensywnie sie zastanowiamy czy Wam jakichs angielskich lekow antysraczkowych nie wyslac, albo gorzkiej czekolady?

    Sciskamy Was utesknienie i czekamy na nastepne wiesci.


    PS. Teraz wiem co to 40 stopniowy upal. W Rumunii przez tydzien wtapialam sie w asfalt, ale tez i w nostalgiczne zapachy ogrodow z Razikowskiego dziecinstwa.

    Wiele chlodnych powiewow mysli-latawcow.

    Trzymajcie sie Magickowcy.

    OdpowiedzUsuń