7/23/2009

Wypelnianie czasowych luk...

Minal ponad miesiac odkad ostatnio pisalam... wyobrazacie sobie jak trudno jest zasiasc przed twardym , szkalanym ekranem i starac sie napisac o miesiacznym doswiadczeniu???

Wyjechalismy z Delhi w ogromnej radosci... Jedziemy w Himalaje na oboz z dzieiakami- jestesmy instruktorami zonglerki a Altamasz - najstarszy syn naszego przyjaciela magika o ktorym wam juz pisalam, jedzie z nami jako instruktor magii. Bedziemy prowadzic warsztaty. To wszystko co wiemy...

na dzien przed tym opuszczamy nasz apatrament w centrum delhi i jedziemy spac do mieszkania Ischamudiana- magika. tak sie sklada ze w ten dzien przychodzi ktos z mediow - z gazety lokalnej na wywiad z Ischamudinem. Niewyobrazacie sobie wyrazy twarzy dwoch dziennikarek ktore wchodza do chaty znajdujacej sie w jednym z najbardziej zapomniamych slamsow w Delhi i widzacych Gioma zmywajacego naczynia i mnie bawiacej sie z dzieciakami:)

W konsekwencji przeprowadzily z nami wywiad starajac sie zrozumiec jak to mozliwe ze dwoje "Bialych ludzi" decyduje sie zostac z rodzina cyganow, magikow w zapomniamym slamsie stolicy Indii a nie w hotelu w centrum miasta... Odpowiedz jest prosta: "My kochamy te rodzine " ... nie potrafily zrozumiec... Artykul ukazal sie w mediach ... boje sie co tam nawypisywaly....

No i z rama zabralismy male plecaki - reszte zostawilismy u Ischamudina i ruszylismy... Maly bus z biura zawozi nas do gigantycznego hotelu... Zaczynamy lepiej rozumiec czego dotyczyc bedzie nasza praca...
na oboz jedzie 130 dzeiciakow pochodzacych z indyjskich rodzin ktore wyemigrowaly do Dubaju. Dubaj szczyci sie chluba miasta bogatego, niesamowicie bogatego, ale jest jedna zapomniana prawda o tym miejscu- Dubai jest biedny jak mysz jesli chodzio o nature... dzieciaki sa wysylane przez rodziny coby wrocily do chwile do swojej Matki Indii i zanurzyly sie w naturze...
Oboz odbywal sie w zapomnianej wiosce ( zamieszkalej przez 5 rodzin) w ktorej lokalny wlasciciel kopalni zaczal inwestowac pieniadze i zbudowal baze na obozy ...
Pewnego ranka siedzialm sobie na kamieniach przy potoku i obserwowalam zajecia prowadzone dla dzieciakow. Budowanie raft i wyscigi na rzece. Dzieciaki boja sie wody ... na 8 instruktorow 1 potrafil plywac wiec bardzo radosnie dyrektor obozu przyja wiadomosc o tym ze oboje - ja i Giom plywamy... w razie co ... :)
Obserwowalam dzieciaki ledwo chodzace po kamieniach... z bolem kostek, nazekaniem na slonce, ze goraco, ze ich boli... dzieciaki wychowane w cementowym miescie , przewozone z domu do szkoly prywatnymi lumuzynami nagle wrzucone zostaly w kamienny potok... mozna sie ubawic... delikatnie... z minuty na minute oswajaja sie, zaczynaja chlapac sie woda, pojewia sie usmiech i chec krzyczenia... wlaza do wody i w serduchu kazdego z nich pojawia sie prawdziwa radosc... tego dnia zbudowaly rafty, pylwali nimi po wodzie i zajecia skonczyly sie skokami z 4 i 7 metrowych skalek do wody... Wszyscy skoczyli... z duma przez dlugi, dlugio czas beda o tym wspominac...
Nocne wyprawy w gory, wspinaczka, spacery, zjazdy na linie przez przepasci gorskie... niesamowite rzeczy przygotowali malym nieszczesliwcom z Dubaju, ktorzy jak dotad nigdy nie doswiadczyli natury w takim sensie....

Nasze zajecia byly czyms innym... proponowalismy im wiele gir intergracyjnych i pomagajacych im pracowac nad wspolnym zrozumieniem, odpowiedzialnoscia jednych za drugich i praca nad kreatywnym mysleniem... staralismy sie pokazac ze w zyciu poza byciem smiertelnie powazynym mozna byc jednoczesnie zupelnie niepowazym i tworzyc rzeczy piekne...
Dzieciaki przygotowywaly z nami choreografie : zonglerka, piramidy, diabolo, pio-poi... Wieczorami przy ognisku robily pokazy... tak dunmne z siebie i innych...
Zrobilismy z nimi rowniez teatre cieni o zagrozeniach dla natury...
Poczatkowo sceptyczni ( myslelismy no to ladnie wsadzili nas do obozu dla boczaczy i bedziemy robic tak za "Bialoskore nianki" , wyjezdzalismy z obozu zadowoleni, kochani przez dzieciaki i doceniani przez ekipe...
proponowali nawet prace ... ale trza bybylo w Indiach zamieszkac... a to ieco za daleko od mamy :)

Zadowoleni ruszamy do Niehicali. Ponownie niewiele wiemy o tym miejscu. Znajomy z Delhi ktory swa mlodosc spedzil na walce o ochrone lasow i upraw naturalnych , podal nam numer do jednego z farmerow ktory zyje ze swa rodzina w Himalajach.
Wiemy tylko tyle ze zajmuja sie uprawa naturalna - zadne chemiczne swinstwa i ze zyja w prawie absolutnej autonomii... wiemy tez ze to jakies 5 godzin jadny autobusem , potem riksza i potem 4 kilometry na pieszo pod gore...


Nodle spedzilismy w Rishikesh- jak z nieba - nie wiem jak to sie dziece- napotykamy sadhu. Sadhu w tym miescie sa ogromnie liczni ale ten jest wyjatkowo mily i prowadzi nas do bardzo taniego Ashramu. Ogromne szczescie bo cala reszta hoteli i ashramow albo zajeta albo za droga...
Sadhu to wyjotkowe osobistosci- to ludzi ktorzy pozucaja to wszystko do czego czlowiek moze byc przywiazany- dobra materialne, dom, praca, rodzina, zyja w samotnosci z bogiem i dla boga... napotkany Baba , malutki i suchy jak marchewka prowadzi nas do ogromnego ashramu gdzie bierzemy ostatni pokoj :) Radosc...
Rano seans jogi, male zakupy i zbieramy sie w podroz do Nehicali...

Dojezdzamy do podnozy gor... Riksza nie moze jechac dalej... Kierwoca wspzuje nam gore i mowi idzcie tam... ok... idziemy... idziemy... idziemy... idziemy... Giom na na plecach 20 kilowy plecak ja 5 kilo plus akordeon :) I idziemy i idziemy... Jest wioska!!!! to nie ta... idziemy i idziemy... zaczynamy umierac... jest wioska!!!!!!!! to nie ta..... ktos wskazuje nam daleki szczyt nastepnej gory... to tam znajduje sie nasza wioska.... nie mozemy w to uwierzyc.......... wieoska jest bardzo, bardzo daleko... tego dnia mysle ze przekroczylismy limit tego co moglabym myslec o naszych fizycznych mozliwosciach... mieszkaniec jednej wioski pomaszerowal dobry kawalek drogi z nami i na szczescie bo zgubis sie mozna latwo.........
Dociaraja do wioski ugaszczaja nam pyszkan herbata... w tym momencie jeszcze nie wiedzielismy ze nasz wysilek bedzie nam 1000 procentowo wynagrodzony... to miejsce bylo magicze i po tygodniu opuszczalismy je we zlach tak my jak oni...

O tym co sie tam wydarzylo nastepnym razem...